Portugalia – nasza miłość. Gosia Satalecka i Gosia Jagiełło

Gosia Satalecka i Gosia Jagiełło to dwie przedsiębiorcze Polki, które w Lizbonie odnalazły swoje miejsce i założyły biznes, jakim jest Artbeat Rooms.
Rozmawiała Irmina Przybyłowska

Jak to się stało, że zamieszkałyście w Lizbonie?
GJ: Do Lizbony przyjechałam po raz pierwszy w 2006 rokui spędziłam tu kilka tygodni, zwiedzając zakamarki miasta. Wędrując ulicami Mourari i, jednej z najstarszych dzielnic Lizbony, pomyślałam sobie „kiedyś tu zamieszkasz”. I stało się! Potem wróciłam do Lizbony na rok w ramach wymiany studenckiej, aby ostatecznie tu zamieszkać w 2015 roku.
GS: Ja przyjechałam do Lizbony po raz pierwszy na trzy dni w 2005 roku i to miasto mnie urzekło. Studiowałam wtedy przez rok w Hiszpanii w ramach wymiany studenckiej. Pamiętam, że to był grudzień, także to zimowe słońce i niesamowite światło Lizbony sprawiło, że zaczęłam wracać. Zrobiłam tu studia magisterskie i podyplomowe, a tak na stałe mieszkam od 2007/2008 roku. Pracuję jako tłumacz ustny języka portugalskiego, a od 2011 roku prowadzę pensjonat.

Jaki był Wasz pierwszy rok w tym kraju?
GJ: Początki zawsze są ekscytujące. Pierwsze dwa lata, po ostatecznej decyzji dotyczącej zamieszkania w Lizbonie, upłynęły mi na odkrywaniu nowych miejsc w stolicy: niezliczonych restauracji, barów, kafejek, ale też bardziej alternatywnych części miasta; takich, do których turyści niezwykle rzadko trafiają. Lizbona, choć stosunkowo mała, kryje w sobie ogromny potencjał.
GS: Odkrywanie miasta, jego zakamarków, „swoich miejsc”. Oprócz miłości do miasta pojawiła się też miłość w postaci Portugalczyka, także było to wspólne napawanie się urokami Lizbony, wówczas bardzo dekadenckiej i bohemistycznej. Słuchanie fado późną nocą i odwiedzanie knajpek, gdzie muzycy grają po godzinach. Cóż, studenckie życie w połączeniu z pięknym miastem. Lokalni ludzie zawsze byli przyjaźnie nastawieni, a inni cudzoziemcy z Europy byli zawsze ciekawą mieszanką. Muzycy, artyści, ludzie wrażliwi
na piękno lub pragnący słońca i spokoju – na pewno nie było tu nikogo na emigracji zarobkowej, gdyż Portugalii pod względem zarobkowym od dawna daleko do krajów Europy Zachodniej.

Co takiego przekonało Was do pozostania tutaj na dłużej?
GJ: Chyba styl życia Portugalczyków. Stale uczę się od nich spokoju, pogody ducha i tej pozytywnie powolnego rytmu życia.
GS: W sumie to nie była decyzja, ale życie tak się układało. Ale na pewno zimowe słońce, spokój tego kraju, bliskość oceanu i przyjaźni ludzie.

Jakie były początki hostelu? Jak się poznałyście?
GS: Studiowałyśmy razem Iberystykę we Wrocławiu. W czasie studiów wyjeżdżałyśmy też na wakacje do Hiszpanii, na studenckie dorabianie i zwiedzanie Półwyspu Iberyjskiego. Jako studentka pracowałam na recepcji, a później jako menadżerka hostelu Black and White, należącego do Antónia, który posiadał trzy hostele. W pewnym momencie, w 2011 roku, zapragnął je wszystkie sprzedać lub zamknąć i pojechać w podróż do Ameryki Południowej. Wtedy zdecydowałam się odkupić najmniejszy z nich, Costta Rooms i przemianowaliśmy go na Artbeat Rooms. Po trzech latach, do pięciu kolorowych pokoi inspirowanych artystami (Warhol, Picasso, Hirst, Van Gogh i Basquiat) udało mi się dołączyć dwa nowe piętro wyżej (Bacon i Matisse). I wtedy w 2015 roku ściągnęłam z Polski przyjaciółkę – Gosię Jagiełło, żebyśmy mogły prowadzić wspólnie biznes. W końcu nie ma to jak dwie rozgarnięte i zorganizowane Polki!

Co Cię urzekło w Lizbonie?
GJ: Zdecydowanie jej dekadencki klimat. Dekadentyzmem przesiąknięta jest architektura stolicy Portugalii – podupadające kamieniczki, staromodne sklepiki i warsztaty, niemodne witryny sklepowe – ale dekadenccy na swój sposób są sami mieszkańcy tego miasta. Całość tworzy niesamowity klimat, trochę jak ze snu; tak, jakby czas się tu chciał zatrzymać, a zmiany były niechętnie widziane.
GS: Gdy przyjechałam do tego miasta, przede wszystkim urzekło mnie światło (i zimowe mocne słońce). Lizbona nazywana jest białym miastem, gdyż słońce odbija się od kafelków na budynkach i białej kostki brukowej, z której Portugalczycy są zresztą bardzo dumni. Kręte uliczki i malownicze widoki. Punkty widokowe napawające spokojem oraz jakiś taki ogólny luz.

Jacy są Portugalczycy?
GJ: Uff, o samych Portugalczykach można by książkę napisać. Są przede wszystkim melancholijni. Noszą w sobie pewną nostalgię; z sentymentem patrzą za tym, co utracone, a co kiedyś jako wielcy żeglarze odkrywali. Mają też w sobie dużo spokoju i jakąś taką nieśpieszność. Myślę, że to za sprawą geograficznej izolacji od reszty Europy. Życie Portugalczyków od zawsze często toczyło się własnym rytmem, z dala od zawirowań historycznych reszty Europy.
GS: To naród, który my błędnie postrzegamy jako śródziemnomorskich Latynosów. A jest zupełnie inaczej! Ogorzali przez zimny Atlantyk, Portugalczycy są stonowani, spokojni i powściągliwi. Zupełnie inni od swoich iberyjskich sąsiadów. Dużo narzekają podobnie do nas, Polaków. Jednocześnie potrafią być innowacyjni, ciekawi świata, lubią uczyć się języków i podróżować.

 

Pięć rzeczy „must to see or do” w Lizbonie.
GJ: 1) Przejażdżka starym tramwajem 28.
2) Targ złodziejki, na którym dzieje się magia i można znaleźć dosłownie wszystko, od starych mebli, pocztówek plakatów, po kafelki, biżuterię czy ubrania; ulubione zajęcie Portugalczyków we wtorkowe i sobotnie przedpołudnia.
3) Nocne życie w Lizbonie: późne wieczory w Lizbonie uwielbiam spędzać na Largo Indendente, na którym znajduje się kilka dobrych knajpek i na którym spotykają się Lizbończycy. Uwielbiam też klub nocny i muzykę w Damas, koktajle w Pensão Amor, widoki z Topo Chiado czy Memmo Hotel oraz alternatywne noce w nieodkrytej jeszcze przez turystów dzielnicy Marvila.
4) Time Out Market – prawdziwy raj dla smakoszy; kilka dobrych lat temu właściciele najpopularniejszych restauracji z Lizbony zostali zaproszeni do otworzenia stoisk właśnie na tym markecie. Każdy z nich przyniósł ze sobą kilka swoich najlepszych potraw. Palce lizać!
5) Dzielnice Campo de Ourique, Príncipe Real oraz São Bento. Trochę mniej uczęszczane przez turystów, którzy wybierają Alfamę czy Chiado, a przepięknie szykowne i eleganckie.
GS: Posiedzieć na punkcie widokowym Graça, zachwycając się zachodem słońca. Zjeść pastel de nata, popijając portugalską kawą. Wyszukać różne dziwne rzeczy na pchlim targu Feira de Ladra, który ma miejsce dwa razy w tygodniu na Alfamie. Posłuchać rzewnego fado na Alfamie. Zjeść grillowaną rybę, popijając vinho verde w typowej knajpce.

W jakich miesiącach najlepiej odwiedzać Lizbonę?

GJ: Ja najbardziej uwielbiam tu wrzesień i październik. Może dlatego, że wciąż czuć lato; temperatury są wysokie, ale nie jest już tak gorąco. Ceny potrafią nieco już spaść, a miasto wciąż oferuje te same atrakcje.

Od strony biznesowej. Czy trudno prowadzić tutaj biznes? Czy są też tak wysokie podatki jak w Polsce? Czy rząd jakoś wspiera przedsiębiorców?
GS: Na pewno na początku był lekki szok, gdyż w Portugalii wszystko odbywa się powoli. Wtedy jeszcze chciałam polskim zwyczajem próbować załatwiać potrzebne sprawy „na już”, ale szybko okazało się, że tak się po prostu nie da. Tutaj praca zaczyna się po 9.30, zaraz jest przerwa na kawę, potem pora obiadowa, w której nie tylko nikt nie pracuje, ale też w złym guście byłoby próbować coś wtedy załatwić, tak samo w godzinie kolacji. A te pory są stałe. Także, trzeba przyzwyczaić się do powolnego upływu czasu i zaakceptować inny rytm toczenia się spraw. Myślę, że obecnie Polska jest już w lepszej sytuacji gospodarczej niż Portugalia, tu niewiele się zmieniło od dekady. Jeśli chodzi o podatki i VAT, to niestety, po kryzysie w 2008 roku wzrosły i już takie zostały. Także podatek to aż 25%, a VAT 23% na większość usług. Cóż, jest pokój i pogoda, nie można mieć wszystkiego

Które z portugalskich dań jest Twoim ulubionym?
GS: Ja uwielbiam owoce morza – krewetki w czosnku czy małże w cytrynie i kolendrze… Ale to bardziej nad morzem. Ogólnie bardzo polecam świeże ryby (doradę, okonia morskiego czy w sezonie letnim sardynki) prosto z grilla. Poza tym jestem ogromną fanką zup w Portugalii, gdyż w każdej zarówno prostej, jak i eleganckiej restauracji można dostać codziennie krem z warzyw. No i nie zapominajmy o nieśmiertelnym deserze Pastel de Nata, czyli babeczce z budyniem, który jest idealnym dodatkiem do świetnej portugalskiej kawy.

Jakie macie plany na najbliższe lata?
GJ: Utrzymać Artbeat i nie robić absolutnie nic pod dyktando masowej turystyki. Zawsze starać się dać tych kilka niezapomnianych chwil i wspaniałych wspomnień naszym gościom. A w przyszłości…Kto wie, może Artbeat Rooms Boutique Hotel. Marzeniami sięgam wysoko!
GS: Cały czas wprowadzamy różne mniejsze i większe ulepszenia w Artbeat Rooms. Chcę, by dalej miejsce to było oazą spokoju w centrum miasta i turystyki, szanując lokalną dynamikę. Pomysłów jest wiele, także zobaczymy. Oprócz tego od maja zaczęłam poruszać się autem i dzięki temu odkrywam na nowo Portugalię, tutejsze bezdroża, wieś, rzeki, małe plaże. Mam nadzieję to kontynuować, gdyż ten kraj ma bardzo wiele do zaoferowania i nie przestaje zaskakiwać… Czyli jak zawsze podróże małe i duże.

www.artbeatrooms.com

Share this...