Fraternite

Trzydzieści stopni Celsjusza, stoły pod namiotami, na stołach wielkie półmiski z owocami morza, alkohol bez limitu, a pod choinką elegancko zapakowane noże lub inna broń zaczepna… Typowa wigilia Świąt Bożego Narodzenia – a w każdym razie typowa dla Trzeciego Regimentu Legii Cudzoziemskiej w Gujanie Francuskiej.

Tak obchodzili je ci, którzy nie byli akurat w dżungli. Najbardziej smakowało mi mięso z kajmana, którego upolowaliśmy kiedyś w drodze powrotnej z misji tuż przed świętami – kapral, Brazylijczyk, sprawił go pod prysznicem a mięso zostało rozdzielone między chłopaków z całej sekcji. Zwykle przygotowywaliśmy też coś w rodzaju jasełek – każda sekcja bezlitośnie wykpiwała swoją kadrę, która zresztą też całkiem dobrze się przy tym bawiła.

Brzmi fajnie? Pewnie tak, ale wcale nie przepadałem za tymi świętami. Spędzałem je w Gujanie, bo nie miałem wyboru, w tym czasie nigdy nie dawali nam urlopu. Wtedy mnie to wkurzało, dzisiaj to rozumiem – w Legii Cudzoziemskiej jest mnóstwo ludzi, którzy nie mają domu ani rodziny, nie mają dokąd wracać na święta. Legia zawsze przygarniała tych, dla których gdzie indziej nie było miejsca i jeśli tylko chcieli, pozwalała im wyjść na prostą. Pamiętam chłopaków, którzy byli tam ze mną: Jurija, łagodnego olbrzyma, który całe dzieciństwo spędził w białoruskich sierocińcach, a potem harował jak wół w sześciu krajach i znał całkiem dobrze sześć języków, ale najbardziej był dumny z tego, że nigdy niczego nie ukradł. Rumuna Tantu, o ciemnych, przenikliwych oczach – ojca nigdy nie poznał, matka go nie chciała; uciekł z domu, kiedy miał czternaście lat i już nigdy do niego nie wrócił. Włóczył się po Europie, trochę pracował, trochę kradł, aż w końcu dostał się do Legii. Zawsze uśmiechniętego Luiza ze slumsów Rio de Janeiro – matka zmarła, ojciec go bił. Jako pięcioletni chłopiec Luiz nosił kamienie, które ważyły więcej niż on sam. Pamiętam też Helmuta z Niemiec, który tak narozrabiał tam jako młody chłopak, że nie miał wstępu do swojego kraju, i smutnego, milczącego Andriesa z Mołdawii, który nigdy nie mówił o sobie. I wielu, wielu innych, którzy po drodze stali się moimi freres et comrades – braćmi i towarzyszami broni. Moją drugą rodziną. Ich życiorysy zawsze przypominają mi, że ja już na starcie miałem więcej szczęścia.

Pusty talerz na wigilijnym stole, przy którym znowu siadam z rodziną, należy do nich wszystkich. I wiecie co?  Zdarza mi się w tym dniu zatęsknić za kajmanem z grilla.

Dobrych Świąt – takich, o jakich marzycie.

O autorze:
ANONIM, ROCZNIK 1989
Supermoc: ponadprzeciętna zdolność wytyczania sobie celów i ich realizacji. Kiedy miał 10 lat, postanowił zostać żołnierzem Legii Cudzoziemskiej. Kiedy skończył 20 – już nim był. W legii spędził w sumie sześć lat, w tym trzy w Gujanie Francuskiej. To tam zakochał się w amazońskiej dżungli i teraz tylko czeka, żeby do niej wrócić. W międzyczasie pisze swoją pierwszą powieść inspirowaną tym, co przeżył w pięknym i dzikim lesie podzwrotnikowym.

 

Share this...