Jaka Ona jest. Ewa Gawryluk

Ewa Gawryluk jest cenioną i lubianą aktorką, którą widzowie znają zarówno ze spektakli teatralnych, jak i filmów oraz seriali. Naszym czytelniczkom i czytelnikom opowiada o swojej do drodze do miejsca, w którym jest obecnie, aktorskich marzeniach oraz sposobach na doskonałą formę i samopoczucie.

Jest Pani jedną z najpopularniejszych polskich aktorek, od lat zachwyca Pani talentem i urodą, ma Pani figurę nastolatki, a Pani nogi chciałyby mieć wszystkie czytelniczki magazynu „Woman in the World”. Jak Pani to robi?
Dziękuję, cieszę się, że czytelniczki tak mnie postrzegają. W tym roku kończę 55 lat, bardzo dziękuję za docenienie i dobre słowa. A co robię? Zawód, który uprawiam, wymaga ode mnie nie tylko kondycji psychicznej, ale również dobrego wyglądu i zdrowej skóry, bo jednak na scenie musimy się odpowiednio prezentować i być sprawni. Tak samo przed kamerami. Czas, który spędzamy na deskach teatru i na planie filmowym, jest nieokreślony – pracujemy przecież i w nocy, i rano, dlatego musimy dbać o swoje zdrowie i formę.

A jak Pani dba o urodę? Goni Pani za nowinkami kosmetycznymi?
Różnie. Przede wszystkim wierzę w to, że jesteśmy tym, co jemy. Jeśli chcemy się dobrze czuć i dobrze wyglądać zarówno w swoich, jak i czyichś oczach, zdecydowanie warto na co dzień dbać o sferę jedzenia. Nie palę papierosów, w ogóle nie piję alkoholu, pilnuję się ze słodyczami, nie jem wieprzowiny, nie jem tłusto. Nie stosuję żadnych diet. Dieta kojarzy nam się z czymś, co należy stosować krótko, a po chwili, np. po dwóch tygodniach, można oczekiwać cudów. Dieta sama w sobie (z języka greckiego) oznacza styl życia – to, na co się w życiu decydujemy, jak funkcjonujemy. Można to porównać do samochodu – jeśli kupimy dobry samochód i będziemy wlewać do niego złej jakości benzynę, to samochód zacznie się psuć. Tak samo jest z odżywianiem. Poza tym lubię jazdę na rowerze, bieganie, spacery – w zależności od możliwości i czasu. Od czasu do czasu chodzę na siłownię. Z kolei dbanie o zdrowie psychiczne jest dla mnie związane z troską o środowisko, w jakim przebywamy, z otaczaniem się właściwymi ludźmi, z książkami, które bierzemy do ręki, z filmami, które oglądamy. Myślę, że nie opowiadam żadnych odkrywczych rzeczy, ale to właśnie one są dla nas bardzo ważne. W kwestii urody jestem wierna peelingom do ciała i twarzy. Wykonuję je przynajmniej raz w tygodniu, to moja rutyna od czasów studiów. Od jakiegoś czasu korzystam z usług kosmetyczki. Sięgam po zabiegi medycyny estetycznej, bardzo lubię mezoterapię igłową. Ze względu na to, że mam cerę skłonną do siniaków, nie robię tego zabiegu zbyt często, bo wtedy byłabym „unieruchomiona” w sprawach zawodowych. Jeśli wiem, że mam tydzień wolnego, to mogę iść i spokojnie zrobić mezoterapię.

Porozmawiajmy o aktorstwie. Przyznawała Pani w wywiadach, że początki nie były łatwe. Teraz aż trudno w to uwierzyć, bo chyba nie ma osoby, która nie kojarzyłaby Pani z ekranu.
Pochodzę z małego miasteczka, dostanie się do Szkoły Filmowej w Łodzi było dla mnie dużym wydarzeniem. Nie miałam w tym mieście znajomych, rodziny, wsparcia. Szkoła trwała cztery lata, w trakcie których przytyłam 17 kilo – to było zajadanie stresu. Ja doskonale wiem, że tyje się od nadmiaru jedzenia. Później musiałam się skoncentrować na znalezieniu swojego miejsca do życia i pracy, choć od razu wiedziałam, że to będzie Warszawa. Na szczęście tak się zdarzyło, że jeszcze w szkole zagrałam w trzech filmach i Teatrze Telewizji. Znalazłam się w Teatrze Współczesnym, w którym pracowałam przez 10 lat. Grałam tam różne role i muszę powiedzieć, że spotykając na swojej drodze takie osoby jak Edward Dziewoński czy Jan Łomnicki, reżyser serialu „Dom”, byłam wielką szczęściarą. Druga strona medalu była taka, że jako dziewczynę młodą i uznawaną za atrakcyjną zaczęto mnie angażować do filmów, gdzie trzeba było pokazać kawałek ciała. Przylgnęła więc do
mnie taka łatka, że Gawryluk się rozbiera w filmach. Oczywiście nie przyjmowałam wszystkich tego rodzaju ról i nie było ich w sumie aż tak dużo, ale przez pewien czas musiałam udowadniać, że nie tylko pokazuję ciało.

Aktorstwo to niezwykle złożone i interesujące zajęcie, nasze czytelniczki chciałyby jednak wiedzieć, czy aktorzy przyjaźnią się na planie filmowym, czy może rywalizują. Jak to wygląda na co dzień?
Myślę, że jest tak, jak w każdym zakładzie pracy, w cudzysłowie oczywiście. Są ludzie i ludzie. Podczas kręcenia filmu to wygląda różnie, bo widzimy się albo codziennie, albo raz na jakiś czas. Jeśli widujemy się rzadko, wtedy trudniej o przyjaźnie. Jednak biografie wielu aktorów i reżyserów pokazują, że ta przyjaźń jest możliwa. Film trwa ok. 30 dni zdjęciowych, nie spędza się razem dużo czasu, chociaż jest to okres bardzo intensywny. Natomiast przy pracy nad serialem, np. „Na Wspólnej”, który kręcimy od 18 lat, więc znamy się bardzo długo, na pewno jakieś przyjaźnie się zawiązały, choć nie jest tak, że spotykamy się codziennie i spędzamy razem wakacje. Takie przyjaźnie rodzą się w teatrze, bo teatr bardziej łączy ludzi. Kiedy występowałam w Teatrze Współczesnym, przyjaźniłam się z Agnieszką Suchorą i Krzysiem Kowalewskim. W teatrze ludzie spędzają ze sobą jeszcze więcej czasu niż w trakcie pracy nad serialem. W teatrze pracowałam z Erwinem Axerem, Kazimierzem Kutzem i Maciejem Englertem. A w teatrach telewizji, serialach i filmach m.in. z Janem Łomnickim i Edwardem Dziewońskim.

Ma Pani ulubioną postać, którą Pani grała?
U mnie to się zmienia z wiekiem, ale w całokształcie jest tak, że jeśli otrzymuję jakąś rolę, to muszę ją polubić, bo inaczej nie będę w stanie dobrze jej zagrać. W zasadzie muszę przyznać, że wszystkie moje bohaterki lubiłam, nawet jeśli były złe. Zawsze – mówię oczywiście o charakterze – można je było w jakiś sposób usprawiedliwić. Bardziej wspominam to, jaka atmosfera była na planie filmu albo serialu. Choćby serial „O mnie się nie martw”, gdzie grałam Iwonkę. Uwielbiałam ją grać, ta rola była świetnie napisana. Szkoda, że ta praca się skończyła, ale tak to bywa w tym zawodzie – nic nie trwa wiecznie. Lubię też serialową Ewę z „Na wspólnej”, trudno jej nie lubić po 18 latach na planie. Widzowie też ją lubią, za co bardzo dziękuję. Zasypują mnie pytaniami, dlaczego ta postać jest taka, a nie inna albo dlaczego nie zrobiła czegoś w taki czy inny sposób. Muszę tłumaczyć, że to nie jest moja wina czy zasługa, a efekt pracy scenarzystów.

A zdarza się Pani wpływać na ich pióro, sugerując zmianę wypowiedzi czy zachowania swojej bohaterki?
Oczywiście, że tak. Scenarzyści się zmieniają, to nie jest tak, że od 18 lat dialogi pisze jedna osoba. Na przestrzeni lat pracowało nad tym wielu scenarzystów, pisała dla nas nawet Maria Czubaszek. Czasami wiem lepiej, co moja bohaterka by zrobiła albo powiedziała w danej sytuacji.

Jest rola, o której Pani marzy?
Tak, oczywiście. Zawsze chciałam zagrać w serialu kryminalnym, ale nie trafiła mi się taka rola. Jestem kojarzona z eteryczną blondynką, a ja chętnie paradowałabym na planie z bronią w ręku i poganiała kryminalistów. Niestety obawiam się, że z wiekiem moje możliwości w tym względzie się kurczą, ale nadzieję podtrzymuje brytyjski serial „Vera”, w którym główną rolę gra dojrzała kobieta, nie jakiś podlotek. Ta pani ma ponad 70 lat, nosi charakterystyczny płaszcz i kapelusz i rozwiązuje zagmatwane zagadki kryminalne. Może ja też mam jeszcze szansę.

Myślała Pani kiedyś o wyjeździe z Polski, o mieszkaniu w innym kraju?
Ze mną jest tak, że jak jest brzydka pogoda, to chętnie wyemigrowałabym na pół roku do ciepłych krajów, bo jestem bardzo ciepłolubna. I łapię się czasami na takich myślach, że chętnie bym zostawiła tutaj rzeczy swojemu biegowi, ale jednak bez grania byłoby mi trudno. Nie chodzi nawet o fundusze, ale o to, że aktorstwo jest moją pasją. Trudno byłoby mi z tego zrezygnować, nadal bardzo lubię swoją pracę. Doświadczyłam namiastki emigracji, kiedy grałam w Niemczech z przerwami przez trzy miesiące. Wiem doskonale, co to znaczy słyszeć wokół siebie tylko obcy język, było to dla mnie dosyć męczące. Mieszkając poza Polską, cały czas trzeba się koncentrować na mówieniu w obcym języku. Wyjazd do Niemiec był dla mnie oczywiście wspaniałą przygodą, bo poznałam nowe miejsca, wielu nowych ludzi, a poza tym efekt był fajny, niestety film „Ab ins Paradies” nie był pokazywany na polskich ekranach.

Czego Pani życzyć?
Myślę, że tego, abym nadal miała marzenia. To chyba Victor Hugo powiedział kiedyś, że „nic nie tworzy przyszłości tak jak marzenia”. Kiedy człowiek nie ma marzeń, stoi w miejscu.

Tego więc Pani życzę i dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała
Anna Rączkowska

Share this...