Moda na ulicach Los Angeles!
Różnica między ludźmi, którzy realizują swoje marzenia, a całą resztą świata nie polega na zasobności portfela. Chodzi o to, że jedni całe życie czytają o dalekich lądach i śnią o przygodach, a inni pewnego dnia podnoszą wzrok znad książki, wstają z fotela i ruszają na spotkanie swoich marzeń!
Oglądając co drugi amerykański serial czy film, widać, że ktoś jednego dnia jest w centrum LA, na kawie w Beverly Hills, potem na kanałach Venice i jeszcze na plaży w Santa Monica. Mimo, że jest to spory wyczyn logistyczny, to faktycznie jest to możliwe. Do napisania tego artykułu, oprócz mojej nieustającej miłości do Kalifornii, skłoniły mnie jeszcze rozmowy w gronie znajomych. Często pytają mnie „no jak tam w tych Stanach i tej Twojej Santa Monica.
Kojarzy się ona przede wszystkim z oceanem, plażą, budką ratowniczą oraz nieskrępowaną atmosferą w stylu „Cali life”. I prawidłowo. A, i jeszcze z biegnącymi ratowniczkami w skąpych, czerwonych strojach, ale za to z wydatnym biustem. To już trochę mniej prawdziwe, bo głównie bezpieczeństwa plaż strzegą przystojni i przypakowani ratownicy. Najbardziej charakterystycznym punktem na mapie Santa Monica jest Pier czyli molo z młyńskim kołem, wesołym miasteczkiem i restauracjami. Jest to zarazem miejsce, którego usilnie unikam ze względu na ciągłe tłumy turystów i wątpliwe atrakcje. Jedynie, bywam tam na rowerze, jadąc dalej w stronę Venice. To właśnie w Venice ma swoją siedzibę Google, w budynku, przed którego wejściem stoi wielka lornetka. Z Santa Monica do Venice Beach można dojechać przykładowo na rowerze, po fantastycznej drodze rowerowej „Marvin Braude Bike Trail”. Jest to ścieżka, która zaczyna się „powyżej” Santa Monica i ciągnie przez 35 km na południe, przy samej plaży. Po drodze mija się słynne z tysięcy teledysków, filmów, relacji: skatepark, boiska do koszykówki, siłownię „Muscle Beach”. To wszystko jest od strony plaży i oceanu.
Natomiast po drugiej stronie Venice, w głębi lądu, mamy najbardziej znaną ulicę, z modnymi i hipsterskimi butikami oraz restauracjami, Abbott Kinney czy, wyrastającą na jej silną konkurencję, starającą się być jeszcze bardziej trendy i hip, Rose Avenue.
Beverly Hills
Wbrew pozorom, Beverly Hills nie ma bezpośredniego dostępu do oceanu. Wille milionerów leżące na samej linii brzegowej i uchwycone przez paparazzi, niby przypadkiem, przechadzki celebrytów po plaży, w większości przypadków mają miejsce w Malibu i okolicach. To jest odległość około 43 km na zachód od Beverly Hills. Samo Beverly Hills jest miastem w mieście. I właściwie jeszcze obok miasta, ponieważ West Hollywood, z którym graniczy, też ma prawa miejskie. Dzieli się na część płaską tzw. „valley” (dolinę) i wzgórza, czyli jak sama nazwa wskazuje „hills”. Najzamożniejsi mieszkają oczywiście na wzgórzach, na północ od słynnego Sunset Boulevard, a ich wille otoczone wysokimi murami czy żywopłotami można „oglądać” na naciąganych wycieczkach typu „Hollywood tours”. Zawsze się zastanawiam, czy ktoś kiedyś widział chociaż pół willi na takiej wycieczce?
Za to na pewno w Beverly Hills, oprócz przereklamowanego Rodeo Drive i zakupów w stylu „Pretty Woman”, można zobaczyć budynek policji, ten sam, co w „Gliarzu z Beverly Hills”. Gdybym była zamożną celebrytką amerykańską, czy po prostu zwykłym bardzo zamożnym obywatelem, to powiem szczerze, że za żadne skarby nie kupiłabym willi w snobistycznym Beverly Hills, Bel Air czy na wzgórzach Hollywood. Ale za to na bank nabyłabym, nawet mały domek w Santa Monica. Mając tak konkretną wizję, pozostaje mi tylko stać się bardzo zamożną.
Bo nigdzie na świecie nie ma piękniejszych zachodów słońca niż właśnie w Kalifornii, na plaży Santa Monica i Venice Beach.
Rodeo Drive, najdroższa ulica w USA
Jest takie miejsce w Los Angeles (a właściwie ulica) wzdłuż której rozlokowane są wyłącznie luksusowe sklepy, butiki oraz hotele. To właśnie tutaj najczęściej spotkać można sławnych aktorów, gwiazdy estrady i telewizji snujących się od sklepu do sklepu w poszukiwaniu ekstrawaganckich strojów, biżuterii, gadżetów i Bóg jeden raczy wiedzieć czego jeszcze.
Ta ulica to Rodeo Drive. A właściwie jej 500 metrowy wycinek znajdujący się w Beverly Hills pomiędzy Wilshire Boulevard a Santa Monica Boulevard. Tutaj ubiera się większość prezydentów USA. Ulica Rodeo Drive sama w sobie jest legendą. Wypromowana przez hollywoodzkie produkcje przyciąga co roku setki tysięcy turystów. Można spędzić tutaj kilkanaście minut lub kilka godzin przemieszczając się od jednej do drugiej witryny sklepowej.
Styl Los Angeles to luz i luksus
Los Angeles to piąta stolica mody – ogłosił triumfalnie „Business of Fashion”. Ten portal-instytucja nie rzuca słów na wiatr, gdy uznał, że LA staje się „niezbędne globalnemu biznesowi odzieżowemu”.
Miasto odpowiedzialne z jednej strony za loungewear, athleisure i streetwear, a z drugiej za fascynację hollywoodzkim glamourem. Fashion trucki, targi vintage i second handy towarzyszą tu najbardziej luksusowym butikom z ubraniami Balenciagi, Givenchy i Gucci. W zorientowanym na indywidualność Los Angeles liczy się unikatowość, o czym dają się przekonać nie tylko celebryci i influencerzy, ale także wielcy projektanci, którzy kalifornijski raj obrali sobie za dom – Tom Ford, Hedi Slimane czy Nicholas Kirkwood.
Miasto Aniołów to przecież matecznik wielu popularnych marek, głównie dżinsowych, a ci, którzy tu nie mieszkają i nie pracują, starają się urządzać pokazy, by wspomnieć chociażby o Tommym Hilfigerze, Burberry czy – w pobliskim Palm Springs – Louis Vuitton. Los Angeles ma też własne targi i tygodnie mody – od tych tradycyjnych po specjalistyczne. s Angeles ma swój własny oryginalny styl. Jaki? To spora doza luzu, elementy stroju formalnego zmieszane ze sportowym oraz klimaty vintage, rock’n’rolla i, jak przystało na miasto położone w pobliżu oceanu, surferskie. Wielu mieszkańców spotkanych w osiedlowym spożywczaku wygląda tak, jakby trafili tu prosto z wybiegu. Jednocześnie panuje jednak wolność. Ubierasz się tak jak chcesz, co nie wyklucza wszelkich ekstrawagancji. Jest więc eklektycznie. – To, jak zestawiają ubrania, nie jest szykowne, za to inspirujące. Jak zatem się ubrać, by wyglądać jak prawdziwy Angeleno?
…. należy stylizować się tu dokładnie odwrotnie, niż uczyniłoby się to w Nowym Jorku. Zdaniem magazynu te miasta to bowiem dwie skrajności: LA jest beztroskie i się nie puszy, „jego znakiem rozpoznawczym są sukienki w stylu boho, legginsy i mnóstwo sneakersów”
Nie przywiązywałabym szczególnej wagi do temperatur, i nawet gdy pogoda pozwala na chodzenie w samym T-shircie, „nie zaszkodzi założyć do niego lekkiego szalika dla szyku”. Inaczej wezmą cię tu za turystkę. Nie powinnaś też nosić, spodenek capri i butów do biegania, jeśli nie wybierasz się na jogging. A styl sportowy jest dopuszczalny, o ile jest „obcisły, czysty i relatywnie nowy”
Z kolei, wybierając się na Rodeo Drive, raju zakupowego dla najzamożniejszych powinno się zrezygnować z casualowych ciuchów i założyć coś wystawniejszego. W LA rozmiar ubrań służy podkreśleniu pewności siebie lub by się upewnić, czy jest się dobrze ubranym, trzeba zadać sobie pytanie: „how fuckable do I look?” (w dyplomatycznym tłumaczeniu: „czy wzbudzam pożądanie?”).
Fenomenem LA są też fashion trucki. Tak, modowy odpowiednik food trucków. Objeżdżają wszelkie możliwe targi. Zazwyczaj bowiem to stare vany przerabiane na sklepy. Posiadanie fashion trucka stało się wręcz celem samym w sobie: przerabiane kosztem nawet 10 tys. dolarów, bajecznie podświetlone, wyposażone i ozdobione.
„LA to esencja wszystkiego, co cool ”.
Anita Gierczyk – Personal Style Director & Image Consultant