Oczy niebieskie
Lato. Słońce. Plaża. Morska bryza wydyma żagle, rozwiewa włosy, podwiewa sukienki i zrywa z głów kapelusze. Właśnie prawie porwał jeden – właścicielka się śmieje i odwraca, przytrzymując go ręką… spod jasnego ronda przez chwilę patrzą na mnie niebieskie oczy. A potem znowu mam przed sobą tylko kapelusz z beżowego płótna. Nic się nie stało, nikomu włos z głowy nie spadł, o kapeluszu nie wspominając. Tylko mnie nagle się odechciewa spaceru nadmorskim deptakiem, kolacji w porcie i wakacji, na które tak długo czekałem…
Odwracam się i przez chwilę idę pod prąd pędzącego po rozgrzanych kamieniach tłumu. Ale nie widzę twarzy, nie słyszę rozbawionych głosów. Znikło nawet słońce, bo już nie jestem we włoskim kurorcie, jestem w ośrodku szkoleniowym CEFE w Gujanie, gdzie tamtego dnia niebo było szare, siąpił deszcz, a ja byłem głodny.
CEFE to mordercza szkoła przetrwania w dżungli. Wywieźli nas wtedy w miejsce, gdzie do jedzenia nie było nic poza małymi krabikami, które wcinaliśmy na żywca… jeśli udało się je schwytać. Po kilku dniach głodówki poszedłem z kumplem do dżungli i trafiliśmy nad rzekę. Runąłem do niej, w butach, na widok pierwszej przepływającej pirogi. Nigdy nie zapomnę siedzącej w niej kobiety… miała płócienny kapelusz i niebieskie oczy. Najpierw przerażone – w końcu podpłynął do niej obcy facet z maczetą w zębach. Później, kiedy jej indiański przewodnik dodał gazu, a ja zostałem na środku rzeki, to… również były przerażone – tylko bardziej. Bo moim największym problemem nie był już fakt, że nie popłynę z nimi do miasteczka po żarcie, tylko powrót do brzegu. I ona też to rozumiała.
Nie, to nie był duży dystans. Tylko ja od trzech dni prawie niczego nie jadłem, na nogach miałem ciężkie żołnierskie buty, a w tej rzece mogłem spotkać wszystko: elektrycznego węgorza, kajmana czy anakondę! Ale płynąłem (z zębami wbitymi w trzon maczety) i cały czas patrzyłem w niebieskie oczy tej kobiety, widziałem jej twarz. Kiedy wreszcie wczołgałem się na brzeg, miałem mroczki przed oczami i z wysiłku chciało mi się rzygać, chociaż nie miałem czym. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, myśliwi z innej pirogi sprzedali nam mięso, a do obozu wróciliśmy otoczeni nimbem zbawców i żywicieli. Tylko kobiety w jasnych, płóciennych kapeluszach zawsze przypominają mi o śmierci…
Ale wiecie co? To wcale nie jest takie złe. Zaraz się otrząsnę, zawrócę i zejdę do portu. Spotkam się ze znajomymi, będę się śmiał, zjem kolację, napiję się wina.
I najbardziej będzie mi smakowało życie.
O autorze:
ANONIM, ROCZNIK 1989
Supermoc: ponadprzeciętna zdolność wytyczania sobie
celów i ich realizacji. Kiedy miał 10 lat, postanowił
zostać żołnierzem Legii Cudzoziemskiej. Kiedy
skończył 20 – już nim był. W legii spędził
w sumie sześć lat, w tym trzy w Gujanie Francuskiej.
To tam zakochał się w amazońskiej dżungli i teraz
tylko czeka, żeby do niej wrócić. W międzyczasie pisze
swoją pierwszą powieść inspirowaną tym, co przeżył
w pięknym i dzikim lesie podzwrotnikowym.
Fot. Zdjęcie: Bartosz Turski