Strach ma wielkie oczy. Monika Wrona
Monika to kobieta sukcesu. Prowadzi dobrze prosperujący biznes, jest szczęśliwą żoną i matką. Lecz jej droga do miejsca, w którym jest teraz, była bardzo trudna i wyboista, wypełniona strachem i stratą. Dzięki wierze w siebie, wytrwałości i hartowi ducha wyszła na prostą i zawalczyła o siebie, wygrywając nowe życie.
Moniko, czym jest dla Ciebie pasja?
Dla mnie pasja płynie z serca, nie z rozumu. Daje mi radość, energię, poczucie spełnienia. To moja siła napędowa do działania, mimo zmęczenia i przeciwności losu. Mogę śmiało powiedzieć, że mój sposób na życie okazał się moją pasją.
Na przestrzeni kilku lat usługa przedłużania/zagęszczania rzęs stała się niesamowicie popularna. Czy pamiętasz swoje początki?
Pewnie był to rok 2011, Lublin. Swoją przygodę z rzęsami zaczęłam od kursu z metody 1:1. Już po ukończeniu szkolenia zdałam sobie sprawę, że stylizacja rzęs to ciężka i żmudna praca, wymaga wiele dokładności, ogrom cierpliwości i przez wiele godzin obciąża kręgosłup. Nie raz polały się łzy zwątpienia, czy na pewno się do tego nadaję. Jest to naprawdę długa droga prób i błędów. Na początku ćwiczyłam w domu na koleżankach, przy lampce nocnej oczy dostawały mocno w kość. Rzęsy były sypane, w pojemniczkach, wykonane ze złego materiału. Na rynku było zaledwie kilka firm, klientek mało. 14 lat temu była to usługa bardzo ekskluzywna – za stylizację 1:1 w salonie trzeba było zapłacić ok. 1000 zł. Jednak się nie poddawałam i z każdą kolejną aplikacją stawałam się lepsza, a uśmiechy zadowolonych klientek były dla mnie bezcenne. Rynek rozwijał się dynamicznie – powstawały nowe firmy, produkty były coraz lepsze, jakość szkoleń coraz wyższa, mimo to ceny znacząco się obniżyły. Około 2013 roku z Rosji do Polski dotarła nowa metoda Russian Volume. Było to wtedy coś zjawiskowego, jeśli chodzi o objętość rzęs. Na ulicach było widać długie, gęste wachlarze – im więcej, tym lepiej.
Czy na najbliższy sezon są jakieś nowości w tej branży?
W tak dynamicznie rozwijającej się branży możemy się spodziewać tak naprawdę wszystkiego. Osobiście chciałabym, abyśmy nadal szli w stronę naturalności. Gęste i grube wachlarze mamy już za sobą. Chociaż o gustach się nie dyskutuje. Klientka ma się czuć piękna, dopieszczona i zadowolona z efektu końcowego, bo to ona jest w tym wszystkim najważniejsza, a jeśli współgra to z naszą estetyką pracy i wiemy, że dużą objętością jej nie zaszkodzimy, to czemu nie. Dla nas, Polek, w dziedzinie rzęs to Rosjanki wyznaczają trendy, dlatego nowości należy spodziewać się ze Wschodu.
Jesteś jedną z tych kobiet-feniksów, które po porażce otrzepały się i są silniejsze. Wiem, że za Tobą ciężki okres (rozwód i choroba). Czy możesz powiedzieć czytelniczkom, które być może też są w podobnej sytuacji, gdzie szukać siły, jak stanąć na nogi i jak walczyć o siebie?
Nawykowe poronienia, zaśniad łagodny (nowotwór), rozwód. Syn, który stanął po stronie taty – to był cios w samo serce. Zostałam sama. Miałam dwie opcje: poddać się albo zacząć żyć od nowa. Nocami wyłam w poduszkę z niemocy, złości, żalu i zagubienia, w dzień musiałam walczyć o siebie i budować swój świat od podstaw. Mieszkanie, praca – wtedy chwytałam się każdej pracy, aby przetrwać. Czytałam dużo książek psychologicznych, biografii, wywiadów z kobietami po przejściach. Los postawił na mojej drodze wspaniałego człowieka, który dziś jest moim mężem i dał mi cudownego synka. Siła jest w każdej z nas. Wiem, brzmi banalnie, ale taka jest prawda. Upadek najpierw całkowicie niszczy i załamuje, ale dzięki temu narodziłam się na nowo – silna, doświadczona.
Podzielisz się z nami swoimi planami i marzeniami?
Głowę mam pełną pomysłów, więc planów jest wiele… Biorę teraz udział w dwóch dużych projektach, które są dla mnie nowością, wielkim wyzwaniem, ale nie mogę Wam wszystkiego powiedzieć. Wolę w ciszy pracować, a efekty na pewno Wam niebawem pokażę. W domu mam 15-miesięcznego łobuziaka, także moje plany zdecydowanie układane są pod niego. Bez wsparcia męża nie udałoby mi się zrealizować nawet połowy z nich.
Marzenie mam jedno: to szczera rozmowa z moim nastoletnim synem, którego kocham najmocniej na świecie i brakuje mi go każdego dnia.
Fot. Marek Raczyński
MUA: Kinga Jop-Gajewska