Emigrantka z torebką Louisa Vuittona

Teraz, kiedy biegam boso po trawie, pokrytej poranną rosą, kiedy po warzywa chodzę do ogrodu – dostrzegam zmiany, zmiany na lepsze. Wspominam Paryż z lekkim uśmiechem na twarzy i z lekkim uczuciem kłucia w sercu. Tęsknota? Żal? Jestem sentymentalna. Myślę o tym, jak codziennie rano jeździłam do pracy metrem, wspominam smak gorącej bagietki, której czubek zawsze zjadałam od razu po wyjściu z „boulangerie”. Oglądając filmy, w których tłem jest Paryż, myślę: byłam tam, lecz to mnie już nie dotyczy.

Paryż numer jeden to miasto z telewizji, z opowiadań taty, który z Paryża przyjeżdżał z towarem, by sprzedawać go u nas w mieście. Coś wiedziałam o Wieży Eiffla, o Napoleonie uczyli mnie w szkole, nieumiejętnie chyba, bo najbardziej w pamięci utkwiło mi to, że był niski. Wiedziałam jakieś bzdury, które dzisiaj nie mają żadnego znaczenia. Do Paryża przyjechałam po studiach. To była odważna decyzja. Dzisiaj jestem pewna, że moja przygoda z miastem świateł nie poszła na marne. Paryż był piękny, taki jak na filmach. Kraciaste obrusy, pikniki na Polach Elizejskich, wspaniałe kamienice i różnorodność dosłownie wszystkiego. Miałam zamieszkać w jednej z paryskich dzielnic, nauczyć się języka i znaleźć ambitną pracę, by rozwijać swoje ukryte talenty. Robić zakupy w ekskluzywnych butikach i chodzić na długie spacery, by na każdej ławce siąść i w spokoju zapalić paryskiego papieroska. Zachłysnęłam się Paryżem, a raczej wyobrażeniem o nim.

Fot. pexels.com

Jest też Paryż numer dwa. Pełen kontrastów, którego się kocha i którego się nienawidzi. Do miasta miłości (ta nazwa straciła już swoje znaczenie) przyjechałam do pracy. Od samego początku miałam wyraźnie narysowany cel, do którego dążyłam z uporem, jakiego nie miałam wcześniej. Dzisiaj śmieszy mnie to, że będąc emigrantką, która mieszka we Francji, nasłuchałam się opowieści, że przecież tutaj pieniądze pchają nam do kieszeni łopatami. W jakże wielkim błędzie żyją ludzie, biedni, nieświadomi. Na torebkę Louisa Vuittona trzeba ostro zapieprzać. Ale dzięki uczciwej pracy nie jest to żaden wyczyn, pójść i sobie ją kupić. Też mi coś! Być paryżanką i mieć oryginalną torebkę! Ironicznie, kiedy przebywałam w otoczeniu brązowej, pachnącej skóry w monogramy, przeszła mi nieodparta chęć wydawania ciężko zarobionych pieniędzy na coś bezwartościowego. Zaczęłam doceniać wartość pieniądza, stał się ciężki i przyklejał do mojej kieszeni niczym zużyta guma bez papierka. Jak kasa ma z niej wyjść, to tylko w dobrym celu. I w taki oto sposób marzenie, z którym zawitałam na szóste piętro kamienicy na Stalingradzie, zostało spełnione. Nie. Nie była nim torebka.

Jest też Paryż numer trzy. Samotny Paryż. W mieście, w którym żyje ponad 2 mln ludzi, nigdy nie odczułam tak wielkiej samotności. Brak rodziny i przyjaciół u mojego boku nauczył mnie prawdziwej miłości i szacunku do nich. Szybko zrozumiałam, jak ważne jest pielęgnowanie szczerych i prawdziwych relacji międzyludzkich. Jak ważny jest czas poświęcony ludziom, których kochamy. I przede wszystkim, jak szybko ten czas nam ucieka. Nigdy nie wiesz, kiedy nadejdzie rozstanie, nigdy nie wiesz, kogo możesz stracić, i na moje szczęście, kogo możesz zyskać.

Jest też Paryż numer cztery. Paryż, który odmienił całe moje dotychczasowe życie. Paryż pełen strachu, lęków, pełen gniewu i zawiści. To nie był mój Paryż. Gdzie codziennie rano jeżdżąc metrem do pracy, bałam się, że na następnej stacji zginę. W mieście numer cztery szybko oduczyłam się narzekania.

[…] Tu dzisiaj Polak błąka się wygnany,
W nędzy — i brat już nie pomaga bratu.
Wierzby płaczące na brzegach Sekwany
Smutne są dla nas jak wierzby Eufratu.
I całej nędzy nie wyjawię światu…
Twarze z marmuru — serca marmurowe,
Drzewo nadziei bez liścia i kwiatu
Schnie, gdy wygnaniec złożył pod nim głowę,
Jak nad prorokiem Judy schło drzewo figowe. […]
Juliusz Słowacki „Paryż”

Okazało się, jak bardzo sama nakręcałam większość sytuacji przez marudzenie, niedocenianie i wyrażanie bezsensownych opinii. Skala lęku, w którym żyłam po zamachach, sięgnęła zenitu, gdy każdego muzułmanina podejrzewałam o posiadanie bomby. Bycie świadkiem detonacji bomby w metrze, krzyk kobiet, tłum biegnący w stronę wyjść ewakuacyjnych, który blokuje ci drogę, przewartościowuje twoje życie. A co, gdyby saperzy jej nie zdetonowali, gdyby wybuchła naprawdę? A co, gdybym już więcej nie zobaczyła Polski, nie poczuła zapachu lasów, nie usłyszała szumu fal morza? Nie zobaczyła rodziny? Gdyby to oni odebrali telefon z informacją, że moje zwłoki zostały odnalezione wśród dziesiątek innych leżących na ulicach Paryża? Paryż numer cztery okazał się moim wybawieniem. Zrozumiałam, co tak naprawdę ma dla mnie znaczenie. Nie ocenię ludzi, którzy wyjadą do Francji, Niemiec, Włoch, Ameryki spełniać swój „american dream”, każdy musi swoją drogę przejść sam.

Fot. Flow Art Anna Sławinska

Czas mijał, a ja na własnej skórze przekonałam się, jak człowiek może być nieszczęśliwy.
Teraz myślę, co by było gdyby? Gdybym jednak została emigrantką z torebką Louisa Vuittona, gdybym nauczyła się żyć w strachu tylko po to, by stać mnie było na nowe auto, wycieczki nad lazurowe wody, gdybym udawała, że prawdziwy Paryż to Paryż numer jeden? Mimo wszystko wrócę tam! Należy mi się mój Paryż. Paryż widziany oczami turystki. Taki mój wyidealizowany. Taki z Luwrem, z lunchem w szesnastej dzielnicy, taki z selfie na Wieży Eiffla, z uśmiechem na twarzy.

Anna Sławińska – Copywriter, felietonistka i fotograf. Przez 3 lata mieszkała w Paryżu, gdzie pracowała i poznawała uroki najromantyczniejszego miasta świata.

Share this...