Piękno jest doskonałością z defektami” Gilbert Adair

Doświadczenia z własnego „podwórka” – Dagmara Bartkowiak-Szewczyk, lat 40, mama 2 dzieci

Czułam się piękna, ale nie do końca, z tak zwanym defektem kobiecego piękna. Choć dla moich bliskich byłam piękna, to druga ciąża w wieku 32 lat dokonała drobnego spustoszenia w moim organizmie, po raz drugi na moim wagowym wyświetlaczu pojawiły się tak bardzo niechciane kilogramy, a opuchlizna wszechogarniająca moje ciało sprawiała, iż z trudem mieściłam się w rozmiary mające X na początku! Niestety, moje ciało tak właśnie radziło sobie w tym trudnym dla niego okresie!
A potem… a potem, no cóż… jak każda mama byłam najszczęśliwszą kobietą na ziemi, trzymając mojego malutkiego synka w ramionach. Jego drobne dłonie i stópki rekompensowały mi codzienny widok w lustrze, przyprawiający mnie o łzy. Nadmienię tylko, że będąc prawie 5 lat wcześniej w ciąży z córką, byłam dokładnie w takiej samej sytuacji, a dojście do formy zajęło mi wówczas prawie 4 lata. Ta perspektywa przerażała mnie, a ja sama miałam wrażenie, że popadam w jakąś depresję.
Na szczęście wsparcie moich bliskich, a szczególnie pomoc mamy w opiece nad dziećmi oraz możliwość szybkiego powrotu do pracy, sprawiły, że miałam motywację do działania, do pracy nad sobą oraz własnym ciałem. Zaczęła się walka, kolejny raz długa droga, żmudna praca oraz setki wyrzeczeń, by dojść do formy.
Zapytacie pewnie, czy mi się udało? Otóż i tak, i nie!
Cóż to oznacza w „praktyce”? I tu rozpoczyna się moja przygoda z chirurgią plastyczną, moje doświadczenie, którym chciałabym się z Wami podzielić i może trochę odczarować mity. Udało mi się zgubić prawie wszystkie zbędne kilogramy, choć przyznam się Wam, iż nie należę do osób ze stabilną wagą i czasem mam wrażenie, że tyję od powietrza, a do tego od prawie 30 lat walczę z problemami z tarczycą i jej prawidłową pracą. Tym bardziej każdego dnia muszę szczególnie uważać na ilość i jakość spożywanych posiłków. Niestety nie jestem też typem sportowca, a wolny czas, którego mam bardzo mało, wolę poświęcić aktywnemu spędzaniu czasu z dziećmi, zamiast przeznaczyć go na własne potrzeby, jak choćby sport. Nie oznacza to wcale, że się nie staram!
Kiedy po utracie wagi patrzyłam w lustro, już bardziej przypominałam siebie, choć mój wzrok koncentrowały dość duże, opadające piersi oraz fałdka tłuszczu, zwana przeze mnie pieszczotliwie „długą bułeczką”, umiejscowiona w dolnej części brzucha. Już w tamtym okresie związana byłam z chirurgią plastyczną z racji wykonywanej przeze mnie pracy, co dawało mi dużą wiedzę oraz świadomość tego, co mogłabym zrobić, by poprawić swój wygląd, a tym samym i swoje samopoczucie.
Zdecydowałam się na implantację piersi, oczywiście mając pełną świadomość, iż w moim przypadku za jakiś czas potrzebna będzie powtórna operacja, gdyż jak już wcześniej wspominałam, moje piersi nie były wyjściowo małe, więc trzeba było włożyć takiej wielkości implant, by wypełnić pustą tzw. kieszeń, a sam implant umiejscowić pod gruczołem. Takie rozwiązanie pozwoliło mi na jakiś czas uniknąć operacji związanej z redukcją oraz liftem zostawiającej pamiątki w postaci blizn na piersi. Wiedziałam też, że powstałe blizny w większości przypadków są mało widoczne, a w dobie naszych czasów i dostępnych technologii laserowych czy innych produktów można sprawić, że praktycznie znikną.

Jak wyglądał sam zabieg?
Wszystkie tego typu zabiegi wykonywane są w znieczuleniu ogólnym. Oczywiście wcześniej pacjent ma wykonywane badania krwi, a także przeprowadzany jest szczegółowy wywiad dotyczący jego stanu zdrowia, przebytych operacji, chorób, przyjmowanych medykamentów, suplementów etc. Bardzo ważne jest, by podejść do tego niezwykle skrupulatnie, w końcu stawką jest nasze bezpieczeństwo i zdrowie, więc nawet z pozoru dla nas najmniej ważna informacja, dla lekarza może być na wagę złota! Sam zabieg wraz z przygotowaniem trwa około półtorej godziny, a pacjent zostaje na całą dobę w klinice, mając założone dreny, by uniknąć powstania krwiaka. Przez okres pobytu w klinice jest pod czujnym okiem lekarzy, pielęgniarek oraz opiekunek pacjenta, które służą swoją pomocą i wsparciem w każdej sytuacji.

Zapytacie pewnie, czy taki zabieg boli?
Cóż mogę powiedzieć… trochę boli, choć jest to bardzo subiektywne odczucie każdej pacjentki, gdyż jak wiemy, każdy z nas ma inny próg bólu. Podawane są leki uśmierzające ból, indywidualnie dobrane do pacjenta, a każdy pacjent wychodząc z kliniki, zaopatrzony jest w środki doustne przeciwbólowe, tak więc można to jakoś wytrzymać! Bardzo ważne jest, by stosować się do zaleceń pozabiegowych, które dostajemy na wypisie. Najważniejszym z nich jest noszenie specjalnego biustonosza pozabiegowego, który stabilizuje nasze nowe piersi w procesie rekonwalescencji.
Ja z moimi nowymi „cycuszkami” przeżyłam 7 długich szczęśliwych lat.

Zapytacie, ale co było dalej?
Z biegiem upływających lat, brakiem stabilizacji wagi, znikającym kolagenem i elastyną, czyli pogorszeniem jakości mojej skóry, moje piersi uległy ponownej deformacji. Tym razem w lustrze jawiły mi się duże, ciężkie, opadające piersi, których duży obszar zajmowały otoczki sutkowe, znienawidzone przeze mnie z głębi serca! W głowie zaś zaświtała myśl o kolejnej operacji… tak, to był ten czas! Pisząc dla Was ten tekst, jestem prawie 3 miesiące po operacji, szczęśliwa, bez bólu kręgosłupa w odcinku szyjnym, z rozmiarem biustu adekwatnym do mojej sylwetki. Moje piersi znowu wyglądają jędrnie i młodo, a ich otoczki wyglądają, jak te sprzed 20 lat. Co prawda operacja, której musiałam się poddać, była zdecydowanie bardziej rozległa. Obejmowała ona usunięcie poprzednich implantów, zredukowanie nadmiaru skóry, lifting, a także włożenie nowych, mniejszych implantów, tym razem pod mięsień, i zmniejszenie otoczek sutkowych.

Zapytacie, czy było warto?
Odpowiedź brzmi: po stokroć tak! Warto było znów poddać się operacji w znieczuleniu ogólnym, warto było trochę pocierpieć, gdyż umiejscowienie implantu pod mięsień, w moim mniemaniu oraz operowanych u nas pacjentek, jest bardziej bolesne, ze względu na rozpierający się mięsień, warto było nosić niezbyt gustowny, ale nieodzowny element garderoby, czyli gorset stabilizujący. Bo gdy teraz patrzę w lustro, widzę czterdziestoletnią kobietę, spełnioną mamę, żonę, córkę, szefową!

Bo wiem, że to, co robimy w naszej klinice, robimy po to, by każda kobieta w tym przypadku mogła
poczuć się tak wyjątkowa jak ja! Dlatego drogie Panie, nie bójcie się podejmować odważnych decyzji, walczyć o swoje piękno, kobiecość i szansę na odważne, szczęśliwe życie!

Ja ze swojej strony pozostaję do Waszej dyspozycji i zapraszam do kontaktu, chętnie służę radą i pomocą!

clinic@coramed.uk
www.coramed.uk

Share this...