Sekty i nowe ruchy religijne w czasach epidemii

Prawie wszystkie ciała były widoczne z helikoptera – 909 ofiar, z czego ponad jedną trzecią stanowiły dzieci, leżało na trawie wokół głównego budynku osady Jonestown w północnej Gujanie. Było to największe zbiorowe samobójstwo w historii świata, choć w przypadku dzieci trudno mówić o wolnej woli i świadomej decyzji. Śmierć blisko tysiąca amerykańskich cywilów 18 listopada 1978 roku była najtragiczniejszą znaną katastrofą (do ataku na WTC). Zbiorową samozagładę przygotowywano w sekcie od wielu lat.

To jednak przykład dosyć odległy czasowo i kulturowo. W dokumentach Parlamentu Europejskiego figurują sekty, o których słyszeliśmy lub z którymi nawet sami mieliśmy kontakt. Są to np. Kościół Zjednoczeniowy Moona, Hare Kriszna, Dzieci Boże, Świadkowie Jehowy czy Misja Czajtanji – odłam Hare Kriszna.
Eksperci są zgodni – większość sekt ma działanie destruktywne, głównie dla psychiki swoich członków. Tylko w katolickiej Polsce działa ponad 300 sekt. Szacunkowo mają ponad 300 tys. członków, ale przeszło milion osób znajduje się pod ich wpływem. W Wielkiej Brytanii te statystyki są kilka razy wyższe. Ludzie ciągną do radykalnych szaleńców, wierząc, że ci przyniosą im wyzwolenie od konsumpcjonizmu, podziałów społecznych i współczesnego świata, w którym często czują się zagubieni.

Jak to się dzieje, że człowiek godzi się na terror psychiczny, morderczą pracę, a przede wszystkim izolację od rodziny?

Psychologiczny mechanizm konsekwencji, wykorzystywany też przez uzdolnionych sprzedawców, wyzwala w ludziach zgodę na coraz większe ustępstwa. Człowiek ma potrzebę racjonalnego wytłumaczenia własnych nieracjonalnych zachowań, dlatego niezwykle trudno jest mu przerwać toksyczny wpływ guru-psychopaty. Jak bowiem uzasadnić przekazanie majątku na rzecz sekty, a przy tym nieocenienie siebie jako głupca? Trzeba znaleźć uzasadnienie i brnąć dalej. W myśl starego powiedzenia: „Jeśli wrzucisz żabę do wrzątku – wyskoczy. Jeśli będziesz ją powoli podgrzewać – ugotujesz ją”, członkowie sekty zaczynają wierzyć, że żyją w jedyny właściwy sposób i nie ma dla nich innego świata. Sekta działa jak czarna dziura, która najpierw niezauważalnie, a później z niepokonaną siłą wysysa racjonalizm, człowieczeństwo i wolną wolę.

Wiele sekt nazywanych jest apokaliptycznymi. Dlaczego?

Bo osią wiary uczyniły właśnie koniec świata i to odbywający się zwykle z przytupem. Jedni spokojnie czekają na to, co ma
być. Inni chętnie przyspieszyliby nieuniknione, wierząc, że to oni zostaną wybrańcami. Tylko w 2019 roku pojawiło się ponad 30 proroctw wyznaczających konkretne daty ostatecznego rozwiązania problemu naszej cywilizacji. Niektórzy prorocy nie ryzykują i pytani o koniec świata mówią krótko – już wkrótce. Tak czy inaczej, wiele sekt koncentruje się na końcu świata. Chociażby słynny Zakon Świątyni Słońca, który był typową sektą apokaliptyczną, zwiastującą rychły Armagedon. W 1994 roku 48 członków Zakonu Świątyni Słońca w Szwajcarii popełniło zbiorowe samobójstwo. Dlaczego? Ponieważ przepowiednie ich guru o apokalipsie nie sprawdziły się…

Nie dziwi zatem fakt, że gdy na świecie pojawia się kryzys, wraz z nim pojawiają się nowe sekty. Nie inaczej jest aktualnie, gdy przeżywamy epidemię koronawirusa.

Francuski dziennik „Le Monde” wspomniał o zaskakującym efekcie ubocznym przeciwdziałania epidemii COVID-19 w Korei Południowej. Władze tego kraju prześwietliły funkcjonującą od 1984 roku sektę Shincheonji. Jej guru Lee Man-hee powoływał się na kontakty z najważniejszymi politykami kraju, m.in. z byłą prezydent Park Geun-hye. Mimo zagrożenia przywódcy sekty zakazywali swoim członkom noszenia maseczek medycznych podczas zbiorowych modlitw „z uwagi na gniew boga”. Rezygnacja z uczestniczenia w obrzędach była niedopuszczalna. Z kolei odmowa poddania się przez członków Kościoła Jezusa Shincheonji testom na obecność koronawirusa sprawiła, że władze Korei Południowej zdemaskowały godzące w bezpieczeństwo państwa zasady funkcjonowania tej quasimilitarnej sekty, mającej zwolenników w wielu krajach świata.

W czasie epidemii zauważamy również w Kościele katolickim wzmożone zainteresowanie prywatnymi objawieniami apokaliptycznymi, które nigdy nie zostały przez Kościół zatwierdzone. Pojawiają się zatem ludzie, niestety najczęściej duchowni, którzy świadomie lub nie, przy pomocy najdziwniejszych objawień, próbują wykorzystać trudną sytuację, by skupić wokół siebie jak największą liczbę osób. Często są bardzo skuteczni. Widać to dobrze na przykładzie działalności ks. Piotra Natanka w podkrakowskiej Grzechyni. Jego Armia Boga od lat zwiększa liczebność nie tylko w Polsce, lecz także w wielu innych krajach Europy, a nawet w USA. W ostatnich tygodniach szczególnie niebezpieczna staje się działalność panów Bodasińskiego i Dokowicza oraz ich grupy „Ocalenie”. Kościół w Polsce, który kiedyś entuzjastycznie odpowiedział na ich inicjatywy „Wielkiej Pokuty” i „Różańca do granic”, zaczyna mieć duży problem ze sporą grupą wiernych (zamieszkałych także w Wielkiej Brytanii) przekonanych do głoszonej przez owych guru nauki, która jest mieszanką starego jansenizmu, pokusy „czystego” Kościoła, gnozy i naszego polskiego mesjanizmu.

Wielu wiernych, którzy poszukują radykalnej drogi naśladowania Chrystusa, uległo w ostatnim miesiącu głoszonej przez niektórych duchownych nauce, opartej na rzekomych objawieniach Matki Bożej w Trevignano Romano we Włoszech. Dzisiaj wielu tych wiernych nie interesuje już fakt, że treści przekazywane mistyczce Giselli Cardzie nie są uznane przez Kościół. Czy mamy do czynienia z zalążkiem nowej sekty? Czas pokaże. Podobnie wygląda sytuacja z objawieniami Matki Bożej w Akicie i kilkoma innymi.

Ma rację bp Adrian Galbas z Ełku, mówiąc, że koronawirus obnażył miałkość naszej wiary. Stare porzekadło głosi: „Lepsze posłuszeństwo niźli nabożeństwo”. Myślę, że właśnie teraz trzeba zaufać nauczaniu Kościoła, a nie własnej pobożności. Nie warto czytać i słuchać żadnych objawień i wizji prywatnych, poza tymi, które zatwierdził Kościół, jak Fatima czy orędzie o Miłosierdziu przekazane przez św. Faustynę. Całej reszty używa w tym czasie diabeł, by budzić strach, poczucie winy i oddalać od Boga. Wszystko jedno, jaki ksiądz czy wierny świecki je propaguje. W każdym czasie chrześcijanin nosi w sercu pokój Jezusa i żyje z podniesioną głową, a nie w lęku. Zdrowe fundamenty chrześcijańskiego życia duchowego to Eucharystia i miłość, a nie prywatne objawienia. Warto o tym pamiętać i innym o tym przypominać.

ksiadzprzygotował ks. Bartosz Rajewski
proboszcz polskiej parafii pw. św. Wojciecha na South Kensington w Londynie
www.parafia-kensington.uk

 

Share this...