The pressure

Jest taki stan, który spowija bezruch i ciemność. Ledwo dostrzegalne światło słoneczne, wątłe jak dogasający płomień latarni, cisza i bezbrzeżny smutek. Opisany w naukowej literaturze jako obszar lądu leżący poniżej poziomu morza. Definicja bardzo trafna zdaniem tych, które tam były, dotknęły esencji ciemności i zanurzone w pozornej ciszy słuchały wciąż i wciąż bezdźwięcznej mantry „jesteś nikim, twoje życie nie ma sensu”. Depresja. Dorobek naszej cywilizacji. Skąd się wzięła i jak wypłynąć na powierzchnię, gdy jest się tak głęboko pogrążoną w stanie beznadziei?

Antropologowie są zgodni co to tego, że rdzenne plemiona nie znają naszych przypadłości. Brak poczucia szczęścia i sensu, niepokoje, choroby układu krążenia nie istnieją w tych kulturach. Wspólnota, bliskość, połączenie stanowią bowiem podstawę relacji ze sobą samym, ze sobą nawzajem oraz z Wielką Tajemnicą Życia. Według wiedzy szamanizmu depresja spowodowana jest brakiem rozpoznania swojej Drogi Serca. Poza tym ciągły strach, którym jesteśmy karmieni, nie wspiera stanu harmonii, czyli zdrowia. Natomiast sama definicja choroby, według wierzeń Ludów Ziemi czy wiedzy Wschodu, jest zupełnie inna od naszej. Widziana jest bardziej jako sprzymierzeniec niż wróg. To sposób, w jaki komunikuje się z nami nasze prawdziwe Ja. W tym świetle sposób, w jaki my, cywilizowani, podchodzimy do tematu, wydaje się być nieporozumieniem…

Do tego momentu (acz nie od zawsze) w obliczu najprzeróżniejszych wyzwań obowiązywała zasada walki. Jako globalna społeczność epoki materii związanej z łakomym pożeraniem (konsumpcjonizmem), wynikającym z oddzielenia od Patcha Mamy, a powodującym poczucie pustki i wewnętrznego głodu, walczyliśmy ze wszystkim, każdą przeszkodę czy dyskomfort traktując jako rywala do pokonania, wroga do zgładzenia. Jednym słowem – jako zło. Walczyliśmy z rakiem oraz wszelkimi poważnymi chorobami, z objawami grypy i innymi niechcianymi objawami, walczyliśmy z nałogami, z nawykami, z poglądami… Fiuuu, sporo tego. Cóż, takie czasy. My, kobiety, wbrew swojej naturze również zaprzęgnięte zostałyśmy do ciągłej walki, bo trend ten był naprawdę oszałamiający (dosłownie), a siła rażenia ogromna (chociażby media).

Tymczasem walka nie jest rozwiązaniem. To kolejny napór (de-presja, the pressure…) uciskający „ciało czujące” utkane z cieniutkich srebrno-tęczowych nici naszej wrażliwości. Ono jest połączone z Sercem i jego rytmem, z esencją naszej Duszy. Jeśli zatem dostrzeżemy związek pomiędzy tym, jak się obecnie mamy, i tym, jak traktujemy siebie jako istotę czującą, być może zobaczymy w depresji posłańca z ważną wiadomością. Dla nas, a nie przeciwko nam. „No more pressure, no more war”. I możliwe, że wtedy zamiast walki wybierzemy poddanie się.

A jak miałoby takie poddanie się wyglądać? Być może byłoby to totalne pozwolenie sobie na bycie w tej najbardziej niechcianej jakości, czucie trudnych do zniesienia uczuć, ufając, że to bezpieczne i pamiętając, że nie są one nami, a jedynie pojawiają się w bezkresnej przestrzeni świadomości. Otulenie swoją akceptacją wyrzutów sumienia, wstydu związanego z bezsilnością. Objęcie czułością obawy przed odrzuceniem i krytyczną oceną świata, oswajanie krok po kroku strachu przed ciemnością. W tym mroku bowiem kryje się wielka mądrość. Ale kiedy wchodzimy w niego z poziomu walki, mądrość ta pozostanie ukryta, a ciemność nie będzie mogła współistnieć wraz ze światłem jako przynależna część jednej całości.

Dlatego, kochana kobieto, jeśli przyjdzie Ci kiedyś trafić do tego miejsca pod poziomem morza, spróbuj zaufać, że możesz z niego powrócić z darem, że znalazłaś się w nim z ważnego powodu i nawet, gdy tam jesteś, Wszechświat kocha Cię bezwarunkowo ♡

ann linhartAnn Linhart – założycielka Świątyni Kobiecości SelfLove (annlinhart.com), przewodniczka kobiet na drodze do pokochania siebie i budzenia kobiecej mocy.

 

 

 

Share this...