Triumf second hand

Pamiętam, że jako dziecko bałam się lumpeksów jak ognia. Chyba nawet ognia bałam się mniej. Były późne lata 90., miałam jedenaście lat i już wtedy odczuwałam silny lęk przed opiniami koleżanek ze szkoły.

Wesołe dziewczynki w ślicznych ubraniach każdego dnia siadały do ławek pokrytych imitującą drewno okleiną. W poniedziałki dziewczyny zakładały jeansowe spódnice „bombki”, we wtorki modne dzwony i bluzy z ulubionymi bohaterami z kreskówek, w środy przechadzały się po szkolnych korytarzach w getrach i bluzeczkach z kolorowymi napisami. Ja od poniedziałku do czwartku nosiłam czerwone sztruksy z lumpeksu i granatową bluzę z listkiem po prawej stronie klatki piersiowej.

Już jako dzieci odczuwamy podziały społeczne, bo koleżanki w bluzkach ze słonecznikami nie chciały się bawić z dziewczynką w za dużych, śmiesznych portkach.

Lumpeksy kojarzyły się z biedą. Pamiętam, że do tego typu sklepów nie ustawiano się w długiej kolejce, by równo o 10:00 wparować do środka niczym głodny tygrys w poszukiwaniu dobrej zdobyczy. Tam śmierdziało wstydem i środkiem dezynfekującym.

Mama zabierała mnie do second handów, bo zwyczajnie nie miała pieniędzy na nowe ubrania. Już wtedy uczyła mnie, że opinie ludzi nie są ważne, ważne jest to, jak się z nimi czujemy. A ja czułam się jak biedak.

Dzisiaj uwielbiam lumpeksy. Ta miłość trwa od wielu lat, od momentu, gdy znalazłam tam wymarzony sweter, który kilka miesięcy wcześniej widziałam w jednej z dobrych „sieciówek”. Odczarowałam second handy, stały się dla mnie polami do popisu i pozwoliły mi odkryć w sobie dar dawania drugiej szansy. Dosłownie! A mamie dziękuję za cenną lekcję.

Lumpeksy są przede wszystkim tanie (choć znam parę takich, które do tanich nie należą, szczególnie w Paryżu). Ale to właśnie tam można kupić oryginalne Wranglery za kilkanaście złotych lub białe eleganckie spodnie Gucci za kilkadziesiąt. To raj dla zakupoholików – nie wydają tyle pieniędzy, co w butikach, a do tego bardzo często trafiają na perełki, których w sklepach już nie ma.

Second handy to wspaniałe miejsce dla rękodzielników. Z długich spodni możemy zrobić krótkie szorty, a ze zbyt dużej designerskiej koszuli – świetną sukienkę. Tutaj ogranicza nas tylko wyobraźnia, bo przecież ciężej byłoby „zniszczyć” nowe ubrania Calvina Kleina niż „znoszone” już ubrania Calvina Kleina. Lubię lumpeksy także za to, że korzystając z nich, przyczyniam się do ochrony środowiska. Marnowanie wody, używanie chemikaliów, nadprodukcja, okropne warunki pracy w szwalniach modnych „sieciówek” – to tylko kilka powodów, dla których odzież używana staje się coraz bardziej popularna. Tania odzież dzisiaj nie jest postrzegana jako tania i przede wszystkim nie jest już powodem do wstydu. Co więcej: można z niej zrobić całkiem dochodowy biznes!

Rynek ubrań z drugiej ręki wart jest 28 mld dolarów i stale rośnie – tak wynika z prognoz zamieszczonych
w „2020 Resale Report” przygotowanym przez serwis ThreadUP.

Bardzo popularne stają się sklepy on-line z odzieżą używaną. Takie profile sprzedażowe zobaczymy też na FB lub Instagramie. Sama lubię kupować w jednym z lubelskich internetowych second handów. Oczywiście – jak we wszystkim – trzeba znaleźć harmonię. Nie obrażam się na siebie, gdy najdzie mnie ochota na zakup nowej kurtki z „normalnego” sklepu, ale takie zakupy ograniczam do minimum. Chciałabym, aby miłość do przedmiotów z drugiej ręki była nie tylko modą, ale również przemyślanym sposobem na minimalizowanie szkód i strat w najbliższym otoczeniu. Tego Wam życzę.

O autorze:
ANNA SŁAWIŃSKA
Copywriter, felietonistka i fotograf. Przez 3 lata mieszkała w Paryżu, gdzie pracowała i poznawała uroki najromantyczniejszego miasta świata.

Share this...